u Stanisława Wyspiańskiego

                                              
Przedstawiam recenzję napisana przez emigracyjnego autora Leopolda Kielanowskiego, zatytułowaną „Skażony krajobraz przed bitwą”, która została opublikowana w dodatku „Na Antenie” (str. 27-28), w numerze z sierpnia 1973 r. Tekst dotyczy produkcji filmowej laureata prestiżowej nagrody przyznawanej przez równie niechętne produkcjom „papistów” gremium, co komitet noblowski, a mianowicie reżysera Andrzeja Wajdy, posiadacza statuetki Amerykańskiej Akademii Filmowej. 

Recenzja została napisana długo przed uhonorowaniem ww. reżysera wspomnianą nagrodą, a jej tematem jest film „Wesele”, który sam przez długie lata uważałem za najlepsze osiągnięcie reżyserskie Andrzeja Wajdy. Swoją ocenę opierałem głównie na wrażeniach estetycznych, czyli ze względu na  formę oraz oprawę plastyczno-muzyczną tego filmu. A jako że tekst dramatu „Wesele” poznałem jedynie w ramach obowiązkowej lektury szkolnej (liceum), zatem nie byłem w mocy porównywać tekstu dramatu z treściami zawartymi w kwestiach wypowiadanych w filmie przez aktorów. Natomiast Leopold Kielanowski dokonał takiego porównania. No i wynik okazał się taki jak zwykle, czyli nastąpiła anihilacja resztek moich złudzeń. Uważam, że warto zapoznać się z treścią tej recenzji. 

Dla porządku dodam, iż premiera sceniczna dramatu Stanisława Wyspiańskiego miała miejsce 16 marca 1901 r. w Krakowskim Teatrze  Miejskim, zaś prapremiera adaptacji filmowej 8 stycznia 1973 r. w krakowskim teatrze im. J. Słowackiego. Początek dystrybucji filmu w sieciach kinowych zaczął się 
w dzień później. 

W kilku miejscach tekstu recenzji dokonałem poprawek stylistycznych, które nie mają znaczenia dla zawartości  treści. Oraz dodałem jeden swój przypis.    

********

MOTTO:

Pierwszy raz w życiu dzieło sztuki zrobiło na mnie takie wrażenie, że płakałem jak małe dziecko. Zrobił Pan wielkie dzieło; wielkie dzieło sztuki i wielkie dzieło miłości Ojczyzny... Zasiał Pan złote ziarno miłości ideału i wszystkiego dla czego siać warto!..."
(z listu Włodzimierza Tetmajera do St. Wyspiańskiego po premierze „Wesela").

„WESELE" Wyspiańskiego kształtowało wyobraźnię narodową, podobnie jak sienkiewiczowska Trylogia, czy „Pan Tadeusz". Od „osobliwej chwili" prapremiery krakowskiej przed ponad 70 laty - stało się „Wesele" najbliższą własnością każdego myślącego i czującego Polaka. Dlatego ekranizacja tego utworu, to znaczy - rzucenie go w masy narodu - jest czynem o niezmiernej wadze, nad którym nie można przejść obojętnie, kwitując to zdawkowym komplementem czy subiektywną oceną. Jest to sprawa pierwszoplanowa świadomości narodowej.

Pomijam tutaj całą urzekającą formę plastyczną filmu, wprost znakomitą obsadę aktorską, pomijam twórcze rozwiązania filmowe poszczególnych scen, a chcę poruszyć sprawę najistotniejszą, to jest: Czy „Wesele" Wajdy jest rzeczywiście „Weselem" Wyspiańskiego? Czy jest to ten sam utwór, który przeżywało kilka pokoleń narodu i z którego czerpało nadzieję zwycięstwa?

Zakrzepła chwila historyczna, którą ukazał Wyspiański w rozśpiewanej, roztańczonej chacie, niosła w sobie nie tylko bezsiłę czynu, bierność uosobioną w chochole, ale także wizję wielkości dawnej Rzeczpospolitej, jej potęgi, do której zwracają się myśli i serca weselników.
W powietrzu atmosferyczna zmiana, - chata stała się rozkochana - w polskości..." mówi Rachel. 
Ta postać, która jest jak gdyby katalizatorem zjaw, działa jak medium na spirytystycznym seansie, sprowadza do chaty „wszystkie dziwy, kwiaty, krzewy, - pioruny, brzęczenia, śpiewy..." .
W filmie zastąpił reżyser magię jej słów innym, może bardziej współczesnym elementem, który sprowadza wizje.. wódką! I oczywiście skreślił słowa Poety, skierowane do Racheli: „Wszystko się w poezji - topi u pani"... 
Patrząc na tę rozpitą gromadę weselną, chciałoby się powiedzieć: „Wszystko się tu w wódce topi..." Zapewne alkohol szumiał w głowach weselników, jest go też sporo w utworze Wyspiańskiego, ale nie z wódki powstawały wizje. Jest to pierwsze istotne obniżenie lotu dramatu Wyspiańskiego i spłaszczenie jego utworu. Czyżby ten chwyt miał przybliżyć „Wesele" do współczesnego widza? Bardzo wątpliwe świadectwo wystawili realizatorzy filmu swoim odbiorcom, albo swoim o społeczeństwie mniemaniom!

Zjawy zatem, czyli jak chce Wyspiański „osoby dramatu" - pojawiają się uczestnikom wesela jako zwidy oparów alkoholowych, i tylko tym są uzasadnione. Oczywiście, jest to zgodne z realistyczną konwencją filmu. Podobnie w pierwszym powojennym spektaklu „Dziadów" anioły i diabły zostały skrzętnie z dzieła Mickiewicza wykreślone, bo uznano je za sprzeczne z socrealizmem.

Dopiero znakomity teatrolog, Bohdan Korzeniewski, upomniał się o te duchy polskiej literatury w głośnym artykule, pt. „W obronie aniołów". 
[„Pamiętnik Teatralny” 1956,  zeszyt 1, s.: 3-21; przypis – sniper]

Chcąc odciąć się od wszelkiej teatralności skrócili realizatorzy filmu wypowiedzi Zjaw do minimum, podkreślając zresztą z niezwyczajną inwencją przynależność ich do osób, którym się pojawiają. Czarny Rycerz zjawia się Poecie jakby ożywiona zbroja, zdobiąca ścianę dworku Tetmajerów, a Stańczyk jest, jakże słusznie, ukazany jako replika twarzy Dziennikarza. Obie postacie odtwarza ten sam aktor. Pomysły filmowe znakomite, ale wiersze tak obcięte, że nie ma miejsca na wizję świetności dawnej Polski Jagiellońskiej; skreślono obraz Polski, opromienionej zwycięstwem grunwaldzkim.

Na próżno czekałem na tak znamienne i istotne dla dzieła słowa Czarnego Rycerza: „Tam to jest, olbrzymów dzieło, - Witold, Zawisza, Jagiełło!"

Nie ma także kluczowych dla całej struktury myślowej „Wesela" słów Stańczyka: „Plwać na zbrodnie, lżyć złej doli, - ale świętości nie szargać, - bo trza, żeby święte były" ...
Otóż twórcy filmu wycięli starannie wszystko, co odnosiło się do potęgi dawnej Rzeczpospolitej, co było obrazem jej „świętości", a pozostawili tylko „plwanie na zbrodnie".

Mądre spojrzenie Wyspiańskiego na dawną Polskę zostało przez to zwichrzone i równowaga zmącona. Pozostały jednak znakomicie na ekran przetransponowane - sceny Branickiego i Szeli. Sumuje obie jakże gorzki dwuwiersz: „Polska to wszystko hołota - tylko im złota...".
I sypią się na Branickiego dukaty carycy; jakby te same dukaty, tylko austriackie, dają chłopom żandarmi za ścięte głowy szlachty. Zapełniają one ogromne kosze, z których ciecze braterska krew. „Polska to wszystko hołota.. .” - czy chłop czy pan ...

Przez pominięcie wizji o potędze i pięknie historii polskiej, a podkreślenie zdrady i zbrodni, została wyraźnie naruszona równowaga spojrzenia Wyspiańskiego na dzieje narodu. Więcej jeszcze. Sens dramatu został zgubiony. Po cóż mieliby uczestnicy „Wesela" chwytać za broń i kosy? Aby Polskę Branickich, Targowicy, odrodzić, albo dać władzę chłopom, którzy za dukaty sprzedawali głowy szlachty austriackim żandarmom ? „Polska to wszystko hołota..." - urasta w tym filmie do karty wizytowej, do symbolu dawnej Polski.
Z tego pierworodnego grzechu realizatorów wynikają wszelkie pozostałe przeinaczenia i myślowe niedostatki i zubożenia utworu.

Scena Wernyhory:
Nie mógł on zejść z obrazu Matejki, nie mógł ucieleśnić się widomie Gospodarzowi, nie mieściło się to w przyjętej realistycznej konwencji. Zastukał więc w okno - niczym emisariusz, wzywający do zbrojnego czynu, coś pośredniego między emisariuszem styczniowego powstania - jakby grottgerowskiej ręki, stukającej do chaty z hasłem wzywającym do boju, a kimś z bliższych nam czasów, może Piłsudskim ? Siwa kurtka legionowego kroju i twarz z wąsami mogły sugerować i takie odczytanie. Powiedział tylko kilka słów, rzucił hasło i zanucił szyfr, wezwanie, zrozumiałe dla każdego Polaka: pierwsze słowa Mazurka Dąbrowskiego „Jeszcze Polska..."

Znakomicie pomyślana scena filmu! Tym większy żal, że nie służy dobrej sprawie. Wielka luka, ogromny brak tych budzących wzruszenie słów Wernyhory: 
Leć kto pierwszy do Warszawy, - z chorągwią i hufcem sprawy, -z ryngrafem Bogurodzicy - Kto zwoła Sejmowe Stany, - kto na sejmie się pojawi - sam w stolicy - ten nas zbawi!".
I oczywiście w konsekwencji nie ma w filmie słów Gospodarza, które tworzą ten niepowtarzalny nastrój oczekiwania w finale utworu:
Tam kędyś stało się tak wiele, że Kraków ogniami płonie, a Matka Boska w koronie na Wawelskim zamkowym tronie siedząca - manifest pisze, skrypt, co przez cały kraj poleci, i tysiące obudzi i wznieci..”.

Zamiast tych słów, mamy znowu pijackie zaćmienie Gospodarza. Zmienia ono znaczenie tak trafnie oddanych scen, jak pokazanie straży granicznej kozaków i austriackich żandarmów strzegących słupów granicznych zaborów. Albo Jaśka pędzącego na koniu poprzez nocną mgłę z hasłem do powstania, ze złotym rogiem.

I także finał „Wesela" zmieniony. Wspólne, chłopów i inteligentów z miasta, całego narodu - czekanie na hasło, na dźwięk złotego rogu przekreślono sceną jakby walki klas. Chłopi trzymają ostrza kos na szyjach panów z miasta. Czepiec rani nawet twarz Gospodarza...

To już symbole nie mieszczące się ani w „Weselu" Wyspiańskiego, ani w jego legendzie. Budzą one sprzeciw wobec taniej demagogii, niepotrzebnej artystycznie, a sprzecznej z myślą przewodnią „Wesela". Nie ma też u Wajdy finałowego tańca weselnej gromady. Na chwilę znieruchomieli weselnicy rozchodzą się powoli, tak samo jak rozmazuje się tradycyjny motyw melodii Chochoła.

„Wesele" Wajdy pozbawione jest w ten sposób magii, którą przykuwało do siebie pokolenia, Polaków, czy to w okresie niewoli, czy w czasie świtu Niepodległości i lat międzywojennych, czy wreszcie w czasie okupacji i ostatniej wojny. Książeczka ta stała się jakby ewangelią polskości, niosła wzruszenia i nadzieje, wiarę w zdobycie niepodległości, bo głosiła, że „Polska jest wielka rzecz" ...

Parafrazując jeden z ostatnich filmów Wajdy, nazwałbym „Wesele" Wyspiańskiego „Krajobrazem przed bitwą". I to bitwą zwycięską. Bo przecie te wszystkie odłamy myśli narodowej, zebrane w chacie bronowickiej wywalczyły nam w kilkanaście lat po tej „chwili osobliwej" - wolność. Na tych samych błoniach, na których zwidują się gościom weselnym chłopy z kosami, na tych samych błoniach już w kilkanaście lat potem stanęły szeregi w siwych mundurach z orzełkiem legionowym na czapkach. Byli wśród nich i chłopi, i robotnicy, i inteligenci z miasta, pisarze i artyści.

A Gospodarz z „Wesela" Włodzimierz Tetmajer,  jakby realizując wizję Wyspiańskiego - był pierwszym, który zgłosił na zebraniu posłów na ratuszu krakowskim wniosek o utworzeniu wolnej i niepodległej Polski. Taka była prawdziwa magia „Wesela".

U Wajdy - bitwa o Polskę - toczona przez uczestników wesela, byłaby przegrana. Ale co jeszcze smutniejsze - nikt o taką Polskę, jaką ukazuje film, walczyć by nie chciał. Nie warto.

********