Za mało to niezdrowo. Ale za dużo, podobnie

W samej końcówce XVII stulecia (1696 r.) rząd angielski postanowił ratować finanse wprowadzając podatek od nieruchomości. Szacowanie podatku opierało się na ilości okien w domach. Właściciele domów zachowali się zgodnie z instynktem samozachowawczym, czyli zamurowali okna. Skutek był taki, że mieszkania w domach pogrążyły się w mroku. Mrok i zaduch panujący w niewietrzonych pomieszczeniach wpłynął na wzrost zachorowań na krzywicę oraz gruźlicę.

Zapiski na temat krzywicy sięgają epoki starożytności. W naszej części globu pierwsze wzmianki o tej chorobie znajdują się w pismach Greka Klaudiusza Galenusa (Galena), żyjącego w II wieku po Chr., który był nadwornym lekarzem kilku rzymskich cesarzy. Ale dopiero w połowie XVII wieku krzywica została poprawnie opisana jako skutek niedożywienia i złej diety. Taką przyczynę krzywicy (inaczej rachityzm - od czego rachityczny - które to określenie jest pochodną greckiego słowa rháchis oznaczającego grzbiet, kręgosłup), wskazali niezależnie od siebie dwaj angielscy naukowcy: Daniel Whistler w 1645 r. i Francis Glisson w 1650 r. Drugi z nich na określenie krzywicy użył terminu rickets (być może od: he ricked his ankleon złamał kostkę).

Ale dopiero w latach dwudziestych XX wieku wyodrębniono konkretny składnik pożywienia, czyli witaminę D, której niedobór u ludzi będących w fazie rozwoju i rozrostu tkanki kostnej (tj. dzieci) skutkuje, między innymi, krzywicą. Dalsze badania doprowadziły do znalezienia antidotum, czyli oleju z wątroby dorsza (tran). Finałem rozwiązania tego problemu (lata 60-te XX wieku) było odkrycie i zrozumienie znaczenia aktywacji pewnej substancji obecnej w skórze ludzkiej, która pod wpływem światła słonecznego zmienia się w witaminę D. Niejako równolegle została wyodrębniona i opisana pewna jednostka chorobowa, którą określa się skrótem SAD (seasonal affective disorder), czyli sezonowe zaburzenia afektywne.

Każdego roku miliony ludzi na świecie doświadczają zaburzeń przejawiających się długotrwałą chandrą albo depresją, brakiem energii, sennością i ociężałością. Jednym słowem odczuwają wyraźne osłabienie sił witalnych, co skutkuje, poza dolegliwościami psyche, np. przybieraniem na wadze. Ten zespół zaburzeń najczęściej kojarzono z porą roku, jaką jest późna jesień oraz zima, gdy dni są krótkie, często z zachmurzeniem, a to powoduje, iż czas ekspozycji słonecznej jest niewystarczający. I oto, zupełnie współcześnie, u dzieci imigrantów o ciemnej skórze, którzy osiedlili się w środkowych i północnych hrabstwach Wielkiej Brytanii, odnotowuje się nawrót krzywicy. Badania takie przeprowadzono w mieście Birmingham i okolicach. Otóż dzieci te posiadają silny naturalny filtr chroniący je przed intensywnym promieniowaniem ultrafioletowym występującym w rejonach o niższej szerokości geograficznej, tutaj zaś, tj. w Great Britain, gdzie promieniowanie słoneczne jest znacznie mniej intensywne, wymagają dłuższej ekspozycji słonecznej (rodzaj promieniowania nie pochłaniany w całości przez atmosferę ziemską to UV-A o długości fali 315-380 nanometrów; natomiast krótsze zakresy fal promieniowania UV nie docierają do powierzchni Ziemi).

Oczywiście, nie wszyscy w jednakowym stopniu są podatni na syndrom SAD. Zawsze zdarzają się jednostki stosunkowo bardziej nań odporne. Ale, średnio rzecz ujmując, syndrom ten dotyczy na tyle znaczącej części populacji, że spowodował uruchomienie programu szeroko zakresowych badań mających na celu szczegółowe rozpoznanie morfologii SAD. Okazało się, między innymi, że jeśli osoby podatne na ww. syndrom pracowały w pomiesz- czeniach bez okien i bez dostępu do światła słonecznego, odczuwały wspomniane dolegliwości bez względu na porę roku. Dopiero w połowie lat 80-tych ub. stulecia zaczęto stosować terapię polegającą na naświetlaniu pacjentów jasnym światłem, co powodowało u nich poprawę samopoczucia. 
Przeprowadzono eksperymenty z różnymi rodzajami światła i o różnym natężeniu, aby znaleźć substytut dla światła słonecznego. Jednym z lepszych zamienników było światło fluorescencyjne o równomiernym natężeniu, chociaż nie udało się znaleźć 100-procentowego zamiennika.

Jako jedną z przyczyn wywołujących skutki określone jako SAD, wskazano zaburzenia w produkcji melatoniny przez organizm człowieka. Melatonina jest naturalnym hormonem wydzielanym przez szyszynkę, czyli gruczoł o wielkości ziarnka grochu, który znajduje się w centralnej partii mózgu. Wg dosyć powszechnie przyjętej teorii, mechanizm ten miałby działać w następujący sposób: obszar mózgu sąsiadujący z nerwami wzroku, czyli jądro nadskrzyżowaniowe podwzgórza, w reakcji na światło słoneczne reagować miałoby bodźcami regulującymi produkcję melatoniny. Co oznaczałoby, że w ciągu dnia szyszynka nie jest aktywna, natomiast gdy zajdzie Słońce i natężenie światła radykalnie się zmniejszy, wówczas w reakcji na bodźce wysyłane przez jądro nadskrzyżowaniowe zaczyna wydzielać melatoninę. Gdy poziom stężenia melatoniny we krwi wzrasta, organizm reaguje poczuciem senności (chce się spać). Podwyższony poziom melatoniny może utrzymywać się przez około 12 godzin, jakkolwiek pewne różnice w wydajności tego hormonu zależą od cech indywidualnych, np. od wieku, a także od płci.

Wytwarzanie melatoniny maleje z wiekiem, czyli w przypadku dzieci jest jej więcej, a przeciwnie u ludzi starszych, jakkolwiek i w tym względzie odnotowano liczne wyjątki. Wniosek zatem jest taki, iż w oparciu o omówioną teorię nie udało się odkryć reguły, toteż szukano jeszcze innych wyjaśnień mechanizmu regulującego aktywność szyszynki. Jedną z metod było naświetlanie niektórych miejsc na ciele człowieka (np. zgięcia w kolanie), co również wywierało wpływ na uwalnianie melatoniny. A to prowadzi wprost do konkluzji, iż obok neuronów nerwu wzrokowego, również krew krążąca w krwiobiegu pośredniczy w regulacji dobowego zegara biologicznego.

Bez względu na to, który z wymienionych mechanizmów jest bardziej istotny, czy ten oparty na przekaźnikach bodźców wzroku czy też będący wynikiem naświetlania skóry, obydwa są ewolucyjnie skorelowane z rytmem dobowym. Wyraża się on cyklicznością pory czuwania na przemian z porą snu. Autonomiczny 24-godzinny cykl zmian aktywności różni się w przypadku osób młodych i osób starszych. Przejawia się to np. w tym, że u nastolatków ten cykl przesunięty jest powyżej 24 godzin, co skutkuje tym, iż mogą siedzieć do późna w nocy, ale mają problem ze wstawaniem rano, natomiast odwrotna sytuacja występuje w przypadku osób starszych. Warto jeszcze wspomnieć o sytuacji ludzi niewidomych, którzy są w znacząco mniejszym stopniu uzależnieni od rytmu dzień – noc, a ich rytm dobowy przesuwa się poza cykl 24-godzinny, z czasem znacząco. Zaaplikowanie wówczas właściwych dawek melatoniny pomaga osobom niewidomym w regulacji rytmu czuwanie - sen. W ten sposób dostosowują swoją aktywność dobową do rytmu życia osób widzących.

Najogólniej rzecz ujmując, współczesny syndrom SAD jest jedną z przypadłości cywilizacyjnych epoki „postępu i demokracji” (trochę podobnie jak epidemia uczuleń jest reakcją organizmów na nasycanie biotopu chemikaliami). Odkąd wynaleziono elektryczność i używanie sztucznego oświetlenia stało się codziennością, sypiamy mniej, często o porach nie związanych z zegarem biologicznym, który domaga się snu wówczas, gdy zapada zmrok.
 Czas, niezbędny na wyciszenie i regenerację organizmu snem, przeznaczamy na pracę bądź rozrywkę (internet!). Ale wcześniej lub później nadchodzi moment, w którym natura wystawia nam rachunek.

Konkluzja jest taka, że dotychczas nie wymyślono lepszego lekarstwa na problemy z zasypianiem, niż codzienny, przynajmniej godzinny, wysiłek na świeżym powietrzu. I to bez względu na to, czy dzień jest pogodny, czy też niebo zachmurzone. I to również zostało udowodnione naukowo, że zamiast faszerowania się lekarstwami, bardziej zdrowy dla organizmu jest ruch na świeżym powietrzu. Ale okazuje się, że galopujący „postęp” okrada nas przede wszystkim z czasu i coraz trudniej jest na wskazany cel „wygospodarować” bodaj jedną godzinę. A już zwłaszcza codziennie.

Na tym zakończę wątek dotyczący niedoboru światła słonecznego. Drugą stronę medalu stanowi jego nadmiar, który powoduje równie interesujące, w szczególności zdrowotne, implikacje.

Jest ogólnie znanym zjawiskiem, że na różnych szerokościach geograficznych nie występuje jednakowe natężenie promieniowania słonecznego. Odpowiedzią na wspomnianą przypadłość, charakteryzującą dane miejsca na planecie, jest odmienne ubarwienie skóry u ludzi, którzy żyją w różnych strefach klimatycznych. Constantin Wilhelm Lambert Gloger, XIX-to wieczny niemiecki zoolog, spostrzegł, iż także zwierzęta w strefach tropikalnych mają bogate kolorowe ubarwienie (piór, skóry, sierści), natomiast na terenach położonych bliżej biegunów ziemskich ubarwienie to jest coraz jaśniejsze, z dominującą przewagą białego. Prawidłowość ta znana jest jako reguła Glogera. Wszelako i od tej reguły zdarzają się wyjątki, gdy np. korzyści z możliwości stosowania kamuflażu przeważają nad uzyskiwanymi z wykorzystania ultrafioletu.

Za zabarwienie skóry u ludzi odpowiedzialny jest pigment zwany melaniną, który występuje w dwóch odmianach; feomelanina dla odcieni jaśniejszych i eumelanina dla ciemniejszych. Melanina wytwarza „tarczę ochronną”, chroniąc przed oddziaływaniem słonecznego promieniowania UV, które mogłoby prowadzić do głębokich poparzeń, zmian w DNA i w efekcie raka skóry (czerniak). Innym skutkiem nadmiernego wchłaniania promieni UV jest uszkodzenie komórek kwasu foliowego, prowadzące do anemii. Ponadto kwas foliowy jest niezbędny do replikacji kwasu DNA, z rozmaitymi ubocznymi skutkami jego uszkodzeń. Należy jednak pamiętać, iż ta bariera tworzona przez melaninę nie może być w 100 procentach szczelna, gdyż wówczas nie mogłaby wspomagać organizmu w wytwarzaniu witaminy D.

Reasumując, przy naturalnej „eksploatacji organizmu” instrukcje zawarte w DNA reagują na uszkodzenia komórkowe przez uruchamianie stosownych do potrzeb mechanizmów naprawczych. W przypadku uszkodzenia kodu DNA (owych instrukcji) może zostać uruchomiony mechanizm nieograniczo- nego wzrostu komorek, czyli odpowiedzi nieadekwatnej do skali uszkodzenia. Taki jest najprostszy schemat rozrostu komórki rakowej. Etapem do wyhodowania raka jest także nie branie pod uwagę faktu, że skóra staje się z wiekiem mniej elastyczna i cieńsza, bardziej podatna na uszkodzenia oraz coraz trudniej je regeneruje. Skóra poddawana silnej ekspozycji na promieniowanie UV (moda na opaleniznę) jest niszczona, co stanowi główny czynnik w generowaniu rozmaitych odmian raka skóry.

Jedną z bardziej rozpoznanych alergicznych reakcji skory na światło słoneczne jest porfiria. Jej objawami są pęcherze i poparzenia (rozległe zaczerwienienia), które skutkują bliznami. Co gorsza, porfiria stanowi zespół co najmniej kilku odmiennych co do rodzaju zaburzeń. Natomiast wspólną ich cechą jest nadmierne gromadzenie w organizmie porfiryn (albo protoporfiryn). Są to organiczne związki chemiczne, które w normalnie funkcjonującym organizmie nie odkładają się, ale zostają zneutralizowane i wydalone. Brak enzymu koniecznego do produkcji czerwonego barwnika we krwi (hemu) uniemożliwia przetwarzanie światłoczułych porfiryn, które kumulują się we krwi, moczu etc. Ale najbardziej groźnym skutkiem nadmiaru porfiryn w organizmie jest utrata możliwości naprawy DNA uszkodzonego przez promieniowanie UV. Niestety, takie uszkodzenia stają się nieodwracalne i wówczas nawet krótki kontakt z promieniowaniem UV pogłębia destrukcję organizmu i powoduje wzrost stężenia porfiryn. Ponadto chorzy, u których zdiagnozowano porfirię,  zmuszeni są do stosowania specjalnej diety, specjalnego ubioru okrywającego jak największe partie skory, stosowania kremów z filtrami UV na odsłoniętych jej fragmentach, zakładania przeciwsłonecznych okularów, wystrzegania się określonych leków. 
I ponadto, co nie mniej dotkliwe, unikania alkoholu.

Ale, jak to zwykle bywa, lekarze i badacze wiedzą swoje, a swoje ludzie kierowani irracjonalnymi względami, jak np. trendy w modzie. Np. w opinii sporej części mieszkańców Wysp Brytyjskich lokalna ekspozycja słoneczna dorównuje takiej ekspozycji w Australii, zatem należy stosować w podobnej skali środki ochronne. I w reakcji na każdy, bodaj chwilowy przebłysk słoneczny zza chmur, okrywać głowy kapeluszami, chować się w cieniu, nasmarowawszy się wcześniej grubą warstwą kremów z filtrami chroniącymi przed UV. To jest efekt niezrozumienia, iż opalenizna jest szkodliwa, ale nie w każdej postaci, a jedynie powyżej pewnej granicy. Jak i wszystko inne.

Coraz więcej danych wskazuje, że niedobór witaminy D odpowiada za spory procent przypadków nadciśnienia u ludności w krajach na północ od Alp i Karpat, jak również za istotny odsetek raka piersi, prostaty, jelita grubego czy jajników.

Przed epoką nowożytną (czyli rewolucji przemysłowej), niższe warstwy społeczne pracowały głównie przy zajęciach na tzw. świeżym powietrzu (szczególnie przy uprawach rolnych), zatem cera tych ludzi była pociemniała (spalona słońcem). Członkowie warstw wyższych (przedstawiciele arystokracji) przebywali głównie w pomieszczeniach (komnaty pałacowe, sale balowe, etc.). Wyróżnikiem przynależności do sfery wyższej było posiadanie mlecznobiałej cery. Gdy postęp pogalopował, robotnicy zostali zamknięci w zapylonych, ciemnych halach fabrycznych, gdzie przebywali od świtu do zmierzchu. Cera ich była blada, gdyż nie oglądali słońca. Wówczas wyróżnikiem dla elit stało się posiadanie opalenizny, jako widomego symbolu powodzenia materialnego, w tym możliwości regularnego zażywania kąpieli słonecznych w ciepłych krajach(Kanary, Seszele, Bahamy, etc.)

I pomyśleć tylko, ile problemów może przysporzyć jedna z gwiazd na niebie. Co prawda, nie jest to taka sobie przeciętna gwiazda, gdyż jedynie kilka procent ich galaktycznego ogółu świeci mocniej niż Słońce. W co, jak podejrzewam , mało kto jest skłonny uwierzyć.