Coś z zupełnie innej beczki, czyli trzy fragmenciki z prozy mojego ulubionego autora


1.
Jak się jeden taki powiesił, to boki można zrywać. 
Chłop pił na umór. Żona, naturalnie, piłuje go od rana do nocy. No i postanowił się powiesić. 
Nie całkiem, tylko na niby. Krótko mówiąc, wyciął numer.
Żona poszła do pracy. A on zaczepił się szelkami na żyrandolu i wisi. Słyszy - kroki. 
Żona wraca z roboty. Chłop wywrócił oczy w słup. Naturalnie, dla większego wrażenia. 
A to wcale nie była żona. Osiemdziesięcioletnia sąsiadka w jakiejś sprawie. Wchodzi, a tu chłop wisi. Starucha okazała się twarda.
Nie, żeby tam mdleć. Przeciwnie, podeszła do chłopa, zaczęła mu szperać w kieszeniach. Załaskotało go i roześmiał się.
A starucha ciach - i w kalendarz. Na amen. 
A on wisi. Nie może się odczepić. Przychodzi żona, widzi, co jest. Babka na amen i mąż powieszony.
Żona do telefonu, dzwoni: „Wasia, u mnie w domu trzy światy! Za to teraz jestem wolna. Przyjeżdżaj”.
A mąż się odzywa:  - „Ja mu przyjadę. Ja temu kutasowi mordę rozkwaszę…” 
Wtedy żona też fiknęła. I też na amen.

2.
Wpadał do nas na papierosa Walia Czmutow, notoryczny pechowiec. Był z zawodu aktorem o rzadko spotykanym darze  -  pięknym niskim głosie o wyjątkowym brzmieniu. Dlatego pracował jako lektor i spiker. Pół roku wcześniej przydarzyła mu się tragikomiczna historia. W porannej audycji radiowej powinien był przywitać słuchaczy i na gorąco zapowiedzieć  audycję. Kwestia do wygłoszenia miała zaledwie kilka słów: „Drodzy radiosłuchacze! Rozpoczynamy cotygodniową  audycję ”Witaj  towarzyszu!”. Następnie byłaby krótka wstawka muzyczna oraz emisja przygotowanego wcześniej materiału.

Czmutow wszedł do kabiny. Usiadł za mikrofonem. Powtórzył w myśli tekst. Podciągnął rękawy, żeby spinki od mankietów nie szurały po blacie stołu. Czekał  na sygnał do rozpoczęcia , czyli zapalenie się migocącej lampki z napisem „Antena”. Jego samopoczucie po wczorajszej popijawie było dalekie od zadowalającego.  Lampka oznaczająca wejście na antenę wciąż nie świeciła.
-  Drodzy słuchacze  -  zaczął Czmutow myślami błądząc  po minionych wydarzeniach. Najzwyczajniej nie zdążył jeszcze całkiem wytrzeźwieć, bo z trudem mełł słowa odrętwiałym językiem.  Lampka wciąż się nie zapalała.
- Drodzy radiosłuchacze!   -  powtórzył. 
-  Ależ świństwo!  -  Drodzy radiosłuchacze… Tak, niepotrzebnie wczoraj się schlałem…
Lampka nie zaświeciła się. Jak później sprawdzono, przepaliła się. Wyjątkowo rzadka usterka.
-  Nadajemy cotygodniową audycję  -  kontynuował Czmutow, -  ale, kończę w cholerę, bo wszystko mi się plącze. 
Za szybą widać było  wykrzywioną twarz redaktora dyżurnego. Czmutow skamieniał. Drzwi otworzyły się z impetem. Opierającego się Czmutowa siłą wypchnięto  na schody. Jego alkoholowa impresja dotarła do słuchaczy audycji. Oczywiście, wyrzucono go z pracy. Ale to nie był koniec jego pecha

Czmutow wyjechał do Pskowa gdzie został spikerem w miejscowej rozgłośni radiowej.
 (Psków  -  miasto o ok. 700 km na płn. zach. od Moskwy).

Nadawano w niej przez 1,5 godziny dziennie własny program lokalny, a pozostały czas antenowy wypełniały retransmisje audycji z Moskwy i Leningradu. Czmutow był w siódmym niebie, a ponadto ceniono go jako specjalistę przybyłego z samej stolicy.
Pewnego razu prowadził audycję, gdy niespodziewanie skrzypnęły drzwi.  Do pomieszczenia spikera wgramolił się spory brązowy pies .Nie wiadomo czyj ani skąd. Czmutow delikatnie go pogłaskał. Pies położył uszy i przymrużył oczy. (…)
- Robotnicy rolni meldują  -  zaczął Czmutow. W tym momencie pies zaszczekał, może z zadowolenia, najwyraźniej dotychczas nie był zbytnio rozpieszczany.
- Robotnicy rolni meldują …. -  Hau! Hau! Hau!
I  Czmutowa wyrzucono. Tym razem definitywnie. Nikt mu nie dał wiary, gdy opowiedział o psie. Uważano, że będąc na kacu sam zaszczekał.

3.
Życiorys Bykowera jest dość interesujący. Był najmłodszym synem rewelskiego fabrykanta.
(dzisiejszy Tallin; w latach od 1219 do 1918 - Rewel/Rewal)
Ukończył Cambridge. Potem burżuazyjna Estonia padła. Jako postępowy Żyd, Bykower opowiedział się po stronie rewolucji.
Zaczął pracować w dziale zagranicznym gazety republikańskiej (przydała mu się znajomość języków obcych). I oto powierzono mu odpowiedzialne zadanie, aby zadzwonić do Bułgarii do Dymitrowa. Zamówić gratulacje z okazji jubileuszu estońskiej republiki radzieckiej. Bykower zadzwonił do Sofii. Słuchawkę podniósł sekretarz Dymitrowa.
(Gieorgi Dimitrow, wieloletni sekretarz generalny Kominternu; premier Bułgarii w latach 1946-49)

- Mówi telefon z Tallina -- oznajmił Bykower, pozostający Żydem przy całej swojej erudycji.
- Mówi telefon z Tallina - powiedział.

W odpowiedzi usłyszał:
- Drogi towarzyszu Stalin! Miłujący wolność naród Bułgarii pozdrawia Was! Pozwólcie zameldować w imieniu ludu pracującego…
- Nie jestem Stalin - dobrodusznie poprawił Bykower - jestem Bykower. Się dzwoni, że warto by w sensie jubileuszu zorganizować króciutkie gratulacje … Dosłownie kilka słów..
Po czterdziestu minutach Bykowera aresztowano. Za bluźnierczą grę słów. Za szarganie świętości. Za głupotę.